W ostatni wtorek, mimo dość słabej przejrzystości zdecydowaliśmy się z Tyberiuszem na dwugodzinny wypad do Blizin. Niebo na miejscu nie zachwyciło, przejrzystość wg SkippySky oscylowała w przedziale 80-90%. Droga Mleczna rysowała się raczej delikatnie, w Woźnicy w zasadzie zanikała zupełnie. Nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie - niebo jesienne znam na tyle słabo, że warto było wykorzystać i tę okazję dla utrwalenia sobie jasnych i łatwych, choć pewnie mniej popularnych obiektów.
Tradycyjnie zaczęliśmy od podglądania sąsiadek, czyli M31 z dwiema najjaśniejszymi galaktykami satelickimi. Sama Galaktyka Andromedy oczywiście jasna i wielka, M32 również jasna i zwarta, M110 większa, lecz subtelniejsza. Potem rzecz jasna nastąpił przeskok w dół o parę pól widzenia lornety do M33. Łatwa, wielka, choć poza postrzępionym jądrem nic nie pokazała. Będąc w tej okolicy złapałem jeszcze na dwie chwile przepiękną NGC 752 a następnie przeszedłem do jasnych planetarek, do których złapania (lub przypomnienia ich sobie) zainspirował mnie swoim wpisem Polaris. Tak więc na pierwszy ogień poszła Mrugająca w Łabędziu (NGC 6826). Łatwa do odnalezienia i łatwa do zidentyfikowania. Choć gwiazdopodobna, sprawiała wrażenie nieco rozciągniętej w porównaniu do pobliskich gwiazd. Wyróżniała się też z otoczenia swoją wyraźnie niebieską barwą, świecąc zupełnie inaczej niż inne słońca w polu widzenia. Swoją drogą, patrząc na taki widok fajnie jest uzmysłowić sobie - i przy okazji małego powiększenia także unaocznić - że ileś tam (tysięcy) lat wstecz, w tym miejscu obserwator znalazłby zwykłą gwiazdę. Gdy nacieszyłem oczy tym widokiem, przeszedłem do kolejnego truposza o równie wdzięcznej nazwie Błękitna Śnieżka (NGC 7662). Bez trudu znalazłem ścisłe jej okolice, lecz nie od razu planetarka raczyła się pokazać. A raczej ujawnić. Szukając jej położenia względem pobliskiej jasnej gwiazdy 13 And i dwóch parek gwiazdek o jasności rzędu 7-8mag nie dostrzegłem od razu również nieco innego koloru jednego z tych pomniejszych punktów światła. Dopiero konsultacja z atlasem rozwiała me wątpliwości. Podobnie jak Mrugająca, i ta truposzka zdawała się świecić bardziej niebieskim światłem niż pobliskie gwiazdy (mała dygresja - nie odwiedzając pobliskiej gromady otwartej NGC 7686 po raz kolejny - już w domu, na spokojnie, przy atlasie - uświadomiłem sobie, jak słabo znam jesienne niebo i jak bardzo przydałoby mi się przygotować do obserwacji przed wyjściem).
Zamykając temat planetarek przeskoczyłem szybko do zawsze pięknych Hantli (M27), całkiem sporych jak na małe lornetkowe powiększenie i pokazujących charakterystyczny zarys ogryzka, a także do uciekającego coraz bardziej na północ Pierścionka (M57), którego widok przez lornetkę nie przestaje mnie zachwycać. Chociaż ta mgławica ledwo pokazuje swą niegwiazdową naturę w piętnastokrotnym powiększeniu, cudownie mieści się w czterostopniowym polu widzenia z dwiema południowymi gwiazdami tworzącymi równoległobok Lutni, tworząc jeden z najpiękniejszych kadrów podczas całej sesji. Oczywiście będąc w tej okolicy nie omieszkałem zerknąć na dwie pobliskie gromady kuliste figurujące w katalogu Messiera pod numerami 56 i 71, po czym wróciłem w jesienne rewiry.
Dłuższą chwilę spędziłem między charakterystycznymi sylwetami Woźnicy i Perseusza, odwiedzając kilka uroczych gromad otwartych:
- NGC 1664 - jak zawsze mała, mgiełkowata i urocza, choć nie tak oczarowująca jak za pierwszym razem (pod ciemnym warmińskim niebem);
- NGC 1582 - całkiem spora, rozbita, lecz trochę okradziona z gwiazd przy tym mało przejrzystym niebie - w zasadzie pokazała niewiele więcej niż charakterystyczną "eskę" w centrum;
- NGC 1528 - czarująca w każdych chyba warunkach, również rozbita i spora.
Nie tracąc czasu na pobliskie słabizny pokroju NGC 1513, odwiedziłem Melotte 20, jedną z najpiękniejszych w lornetce gromad, wypełniającą całe pole widzenia. Nie wiem czemu, ale w tych marnych warunkach wyglądała naprawdę zjawiskowo. Być może nie oślepiała swoim blaskiem jak to ma w zwyczaju robić podczas ciemnych, przejrzystych nocy, dzięki czemu łatwiej można było ją ogarnąć. Żegnając się chwilowo z Perseuszem przypomniałem sobie położenie kolejnych gromad otwartych - mniejszej, mgławicowej NGC 1245 i większej, lekko rozbitej NGC 1342. Jako, że M34 w lornetce nigdy nie potrafię sobie odmówić, poświęciłem i jej dwie chwile. Za to do pobliskiej galaktyki NGC 1023 nawet nie próbowałem podchodzić - wyłowię ją w bardziej przejrzystą noc.
Królową Kasjopeję potraktowałem nieco po macoszemu - odwiedziłem tylko zawsze przepiękną NGC 663 i ledwo majaczącą 654 (659 nie dostrzegłem), zatrzymałem się w okolicy M103, szukając w tych warunkach czegoś więcej niż czterech najjaśniejszych gwiazdek, które są widoczne w każdych chyba warunkach, a następnie stwierdziwszy, że czas podejść do dwóch jaśniejszych koleżanek Andromedy, opuściłem rejon wielkiego "wu" przy okazji zaliczając NGC 457, która sama się w zasadzie napatoczyła.
Jak wspominałem już parę razy, noc nie była zbyt łaskawa dla moich łowów galaktycznych. Mimo spędzenia długiego czasu nie udało mi się wyłowić ani NGC 185, ani 147. Czasem miałem wrażenie, że coś-tam się pojawia w miejscu, gdzie powinna być pierwsza z wymienionych galaktyk, ale nie wiem, czy zmęczenie wespół z wyobraźnią nie próbowały mi dopomóc. Fiaskiem zakończyło się również szukanie NGC 315, już w Rybach. Na otarcie łez musiała wystarczyć blada, plackowata M74.
Czekając na Oriona spędziłem trochę czasu skacząc po gromadach Byka. Oprócz najjaśniejszych Hiad i Plejad, chwilę poświęciłem całkiem sporym i jasnym, a znacznie mniej popularnym NGC 1647 i 1746. Posiliwszy się Krabem (M1) przed kolejną podróżą, zatrzymałem się chwilę przy łuku Myśliwego, wyłapując ładną, ale trochę za bardzo wypraną NGC 1662. Mam jej widok jeszcze świeżo w pamięci z Jodłowa, gdzie lśniła nieprzeciętnie. Aby nie narażać pięknych wspomnień na szwank, szybko przestawiłem lornetę na rządek znanych i lubianych Messierów bliźniaczo-woźniczych, łapiąc oprócz numerów 35-38 dwie pomniejsze koleżanki o wdzięcznych nazwach 2158 i 1907.
Opierający się swoim prawym ramieniem o horyzont Orion nie zachwycił. M42 była bladym echem bijącej po oczach mgławicy z Jodłowa, a okoliczne mgiełki poza jedną M78 nie dały się wypatrzeć. Odnotowałem więc - oprócz wyżej wymienionych - mało w sumie atrakcyjną NGC 1981 w tej okolicy, i wyraźnie przygaszoną - jak większość gromad tej nocy - NGC 2169, już wyżej, nad prawym barkiem Łowcy.
Czas powrotu zbliżał się nieubłaganie, więc rzuciłem jeszcze oczyma na piękne Chichoty, pobliskiego Stocka numer dwa, który wyraźniej niż zwykle odcinał się od tła oraz na maleńki, lecz wyraźny i charakterystyczny kwadracik Stocka 23.
...
Ciekawe, że jesień zawsze była dla mnie czasem galaktyk - poza tymi największymi i najjaśniejszymi w Andromedzie i Trójkącie, zwykłem październikową porą łowić słabizny w Wielorybie i Wodniku, zauważalnie ignorując bogactwo gromad otwartych w jesiennej Drodze Mlecznej. Dopiero obserwując niebo przez lornetkę doceniłem piękno, które miałem pod nosem. Teraz, zamiast z pustkami Pegaza, Wodnika i Wieloryba, jesień zacznie mi się kojarzyć z jednym z najpiękniejszych rejonów nieba, spośród tych, które mamy do dyspozycji z naszych szerokości geograficznych.