Jechałem po pracy, więc większość drogi upłynęło mi już po zmroku, a dodatkowo w koszmarnej burzy. W takich warunkach przyszło mi pokonać 5 km między Sitnicą a zjazdem na Zatom traktem, który nazywając drogą ubliżamy wszelkim drogom. Na miejscu byłem o 22, a po około godzinie niebo wyczyściło się i nastała jedna z najpiękniejszych gwiaździstych nocy jakie pamiętam, a na jaką się nie zapowiadało. Już po wyjściu na taras wiedziałem, że przejrzystość jest znakomita, a miejscówka na podwórku Pyrlandii okazała się wystarczająco ciemna. Do spółki z Markiem mieliśmy trzy lornetki, w tym dwie na statywach.
Tylu gwiazd dawno już nie widziałem, a to przecież niebo wiosenne, wcale nie tak gwiaździste jak niebo zimowe czy letnie. To przywraca wiarę, że są jeszcze miejsca na nizinach, gdzie można spodziewać się wspaniałego nieba. Przewiana i oczyszczona deszczem atmosfera zdała się zniknąć, odkrywając przed nami czysty kosmos. Zasięg na tę noc ustalił bodajże Krzysztof, wykrzykując: "To jest niebo 6,5 magnitudo!". Niebo nie zaprotestowało, my też nie. Oto, co rzekł Marek...
Psiarnia, kity i cała reszta wiosny (Zatom, 12/13 i 13/14.04.2018)
- A tobie nie jest zimno?
Nie jest, przynajmniej nie na tyle, by w tak ciepły wieczór od razu wciskać się w polar. Krótki rękaw i sandały są może nazbyt optymistyczne, ale skóra kończyn domaga się świeżego powietrza. Czwartkowy wieczór nie powala klarownością, ale urzeka ciepłem i bardzo komfortową temperaturą suchego powietrza. Ma to i swoje wady, gdyż początkowe strzały w leżące wyżej klasyki zimowe nie przynoszą wiele, poza szarymi plamkami na ciemnawogranatowym tle (i mówimy tu o M35!). Ale niespecjalnie mi na nich zależy. Niespiesznie rozstawiam lornety (Fuji 10x50 i TS Marine 22x85), bo i warunki niespiesznie się poprawiają. W międzyczasie bawię się w upierdliwca zasłaniającego rolety w witrynach salonowych Pyrlandii. O tak, rozstawianie się trzy metry od wejścia do własnego salonu nazywa się lenistwem, ale z drugiej strony - komfort bycia osłoniętym od wiatru jest po prostu przyjemny, nie wspominając o dobrodziejstwie szybkiego ogrzania optyki, jeśli ta złapie wilgoć.
Kawał wieczoru zwyczajnie ucieka na kręceniu się a to między ludźmi, a to znów między DS-ami z doskoku. Kiedy warunki się poprawiają, pomagam Tomkowi (vel Thomson), jak znaleźć jakieś obiekty głębokiego nieba w jego Canonie IS 10x42. Odwiedzamy więc
Żłóbek,
Melotte 111 i
Messiera 66. Jak na adepta, który próbuje wyłapać swoje pierwsze obiekty, Tomek jest niezwykle nieupierdliwy, więc mam i ja sporo czasu na złapanie czegoś dla siebie.
Skierowane do samego siebie pytanie “na jaki obiekt masz ochotę?”, od razu nasuwa odpowiedź inspirowaną niedawnym statusem Lukosta: była tam mowa o ciekawej galaktyce, na północ od Mel 111. Interstellarum pokazuje kilka jasnych obiektów w okolicy, więc na dobry początek wycelowuję Tereskę w β Canum Venaticorum i przesuwam pole widzenia ku południu. Pierwszym obiektem, na który trafiam jest smukła smuga galaktyki
NGC 4244. Chociaż nie widzę krzty detalu, wyciągnięta sylwetka obiektu przykuwa wzrok na długą chwilę. Niemal niewidoczna na wprost, niezawodnie wyskakuje zerkaniem, uparta jak powidok, którego nie można się pozbyć mimo pewności, że przy kolejnym spojrzeniu już go nie będzie. Ma franca urok na modłę tych przygaszonych, starych i bardziej odległych gromad otwartych, które uderzają nie efektownością, a swoistym wyciszeniem.
NGC 4244 i 4214. Źródło: Aladin.
Kolejną kandydatką na wyłowienie jest
NGC 4214 - znajduję ją jedno pole widzenia niżej. Puchata, nieco wydłużona w osi SE-NW, z nieco jaśniejszym centrum, również jest bardzo wdzięcznym obiektem, choć przy NGC 4244 wydaje się aż nazbyt oczywista i dosłowna - na tyle, by być widoczna nawet w Fujinonie 10x50. Wracam do 22x85 i próbuję znaleźć kolejną wyspę Wszechświata,
NGC 4395 (to o niej, jako o bardzo ciekawym obiekcie wspominał Łukasz). Jednak mimo intensywnego zerkania i szczerych chęci, łapię tylko “cień pojaśnienia”. Obiekt do powtórki. Wykorzystuję za to ustawienie lornety, korygując ją tak, by upolowała
Wieloryba (
NGC 4631). Jego łezkowaty kształt widoczny jest bez problemu, a poniżej nieśmiało pokazuje się kreseczka
Kija Hokejowego (
NGC 4656). Warunki jednak nie są najlepsze w tym momencie, obie galaktyki zwykle są wyraźniejsze.
Odbijam w dół, do trójkąta gwiazd w południowo-wschodnim skraju Melotte 111 i przesuwam pole widzenia ku
Igle (
NGC 4565). Mimo mętnego tła, da się wyzerkać więcej światła w jej centrum, a to znaczy, że widzę w lornecie jądro galaktyki. Przesuwam pole widzenia na prawo, do niewielkiej, eliptycznej
NGC 4494, a potem odbijam parę stopni w górę, gdzie parę chwil wcześniej sama wpadła mi w oczy
NGC 4559. Widzę ją jako krągłą, lekko eliptyczną w kształcie plamkę z nieznacznie jaśniejszym jądrem. Jeszcze ciekawsza okazuje się inna optyczna sąsiadka Igły, leżąca parę stopni na wschód -
NGC 4725. Ta jest wyraźniejsza, jaśniejsza od poprzedniej i w jakiś sposób bardzo intrygująca, jakby chciała podpowiedzieć coś o swej spiralnej naturze, mimo, że w lornecie nie widzę śladu wiru, a tylko kształtną plamkę z jaśniejszym, gwiazdopodobnym jądrem. Koledzy cyklopi - ktoś, coś?
NGC 4725 - prawda, że piękna? Źródło: Aladin.
Tomek w międzyczasie pyta, co jeszcze można złowić w jego 10x42. Podaję mu namiary na
Galaktykę Bodego i
Cygaro, a sam spieszę służyć widokiem referencyjnym w swoim Fujinonie. Nim zawołam Tomka, przez dłuższą chwilę gapię się jak zaczarowany - gwiazdy świecą mocno w całym kadrze, a ja mam wrażenie, jakbym spoglądał raczej w okolice pasa Drogi Mlecznej, niż bieguna galaktycznego. Żuraw oferuje mi cały zenit przy zachowaniu pełnego komfortu, a naturalne, dwuoczne patrzenie przez lornetkę daje niezwykłe poczucie, jakby wiszące nad głową tuziny słońc, z wciśniętymi gdzieś pomiędzy smużkami messierów, były na wyciągnięcie ręki. Wszystko jawi się niezwykle przestrzennie, lecz nie na tyle, bym umiał uzmysłowić sobie niewyobrażalny dystans do trzech widocznych mgiełek - bo i
NGC 3077 udaje się wyzerkać - które leżą kilkanaście milionów lat świetlnych dalej...
...
- Coś Ci powiem, ale dopiero w niedzielę rano. Wkurzysz się. - mówi niemal na powitanie Polaris.
- Nie wkurzę się, spokojnie.
- Wkurzysz, na pewno wkurzysz. I to tak serio.
Piątkowa burza przychodzi zgodnie z planem. Rozpogodzenie po niej - wcześniej, przez co nie do końca się wysypiam. Miało być pogodnie od pierwszej w nocy, ale jeszcze przed północą spojrzenie przez okno dachowe ujawnia klarowność nieba, która wygania mnie przedwcześnie z łóżka. Półprzytomny ubieram się cieplej i idę szukać Polarisa. Po krótkich oględzinach dachówkowych, rozstawiamy się docelowo na wewnętrznym poletku Pyrlandii. Warunki są genialne - zgodnie stwierdzamy, że nie oglądaliśmy takiego nieba w Zatomiu od ładnych paru lat.
- To jest właśnie niebo sześć i pół mag! - rzuca Krzysiek, który akurat nas mija.
Mam jednak wrażenie że jest lepiej, choć sam nie wiem czemu. Może przez to, że gwiazdy są doskonale widoczne po sam horyzont?
- Wracasz do Synty?
- Nie, to nie to. Potem ci powiem. Ale się wkurzysz.
Zjeżdżam od Psów Gończych szlakiem poznanych wczoraj galaktyk do Warkocza. 22x85 pokazuje NGC 4244 znacznie wyraźniej niż dzień wcześniej - jest na tyle dobrze, by spróbować w 10x50. Ku memu zdziwieniu, Fujinon pokazuje mi niezwykle ulotną kreseczkę, którą obłapuję wzrokiem parę razy, by mieć pewność, że to nie złudzenie, a realna drzazga na firmamencie. Podchodzę również do NGC 4395 i tym razem Tereska ją pokazuje. Bardzo słabe, plackowate i nieco bezkształtne pojaśnienie jest na pograniczu percepcji, ale jednak pewne. Odwiedzam również NGC 4559 i 4725, momentami łapiąc kilka innych smużek, których nie identyfikuję.
Przez chwilę skaczemy z Polarisem i Mateuszem (Alice) po klasykach wiosennych, z których najbardziej zapamiętamy sobie kamasutrę statywową podczas oglądania M51 w zenicie. Po tychże harcach, Polaris sugeruje złapanie
Międzygalaktycznego Wędrowca (
NGC 2419) w Rysiu. Kocia kita zanurkowała poniżej 40° nad horyzontem, chowając się przy okazji za pobliskimi drzewami. Przesuwamy więc stanowisko, a ja przez długą chwilę męczę się ze znalezieniem obiektu. Nie potrafiąc poprawnie skonfrontować widoku w lornecie z atlasem, przekazuję stery Polarisowi, który po chwili obwieszcza złowienie kulistej. Faktycznie: bardzo słaby, nieco rozmyty gwiazdopodobny obiekt jest w spodziewanym miejscu. Specjalnego wrażenia nie robi, ale zawsze miło dopisać do portfolio.
NGC 2419 w Rysiu. Tak, Aladin.
- No to może spróbujemy NGC 5053 w 10x50? - rzuca Marcin.
- Będziesz adminem na Astropolis?
- Nie, też nie to. Naprawdę, w niedzielę ci powiem.
- No powiedz no, zacząłeś to powiedz.
- Nie, bo się wkurzysz.
Nie dość, że uparty, to jeszcze oszalał na starość. Przecież
NGC 5053 zwykle jest niełatwa w 22x85 i trudna w 15x70. Ale nie mając nic do stracenia, celuję w M53, koryguję ustawienie i ku swemu zaskoczeniu, łapię słabiutką plamkę dokładnie w tym miejscu, gdzie NGC 5053 być powinna. Polaris potwierdza widoczność, przy okazji nie chwaląc się złowieniem kulki w swojej 8x42. Chwilę potem, łapiemy dla kompletu
NGC 5466, która zwyczajowo zaskakuje swoją rozległością, choć już nie blaskiem (w porównaniu do pobliskiej M3). Zabawę z mdłymi gromadami kulistymi kończę w Wadze, na
NGC 5897. Mimo niewielkiego wzbicia się ponad horyzont, engiecka nie sprawia problemu w 22x85, a i w Fujinonie daje się złowić. Jedynie blask przechodzącego akurat Jowisza jest drobną przeszkodą.
Z braku nowych pomysłów, reszta sesji mija nam głównie na gołoocznym gapieniu się w niebo, co przerywamy od czasu do czasu lornetkowym widokiem którejś z jasnych gromad kulistych czy ciemnotek, coraz wyraźniej zaznaczających swoją obecność na niebie. W tych warunkach szczególnie pięknie wygląda
Messier 27, który pokazuje nie tylko wyraźne wcięcia ogryzka, ale i pojaśnienia słabszych części mgławicy na tle owych wcięć.
Noc potrwa jeszcze przez godzinę, ale jesteśmy na tyle zmęczeni, by zwinąć się przed czasem, koło trzeciej. Było pięknie, treściwie, choć nie obficie. Może nazbyt skromnie, szczególnie w obliczu tak znakomitych warunków.
Ale czy zawsze trzeba pędzić za obiektami? Może czasem wystarczy zwyczajnie spojrzeć w górę ku gwiazdom i stwierdzić, że jest pięknie?
...
- No dobra, to ci powiem…
Na tym kończy się relacja Marka. Co oczywiste, sesja piątkowo-sobotnia była dużo obfitsza niż wynika to ze słów Marka o wrodzonej skromności i powściągliwości (choć podobno to tylko skleroza), ale części obiektów po prostu nie ma sensu opisywać po raz wtóry, a części wrażeń nie da się opisać w zadowalający sposób. Oprócz kilku ciemnych mgławic na które nakierował mnie Marek, porwałem się lornetką 8x42 na NGC 4631 (galaktyka Wieloryb) i galaktykę wynieśli na tarczy (padła; czy zwrot "upolowałem Wieloryba" ściągnie na nas bojówkę Green Peace?). Gromada NGC 188 po prostu biła po oczach jak M37 na podmiejskim niebie, a NGC 6791 po prostu tam była bez szczególnego wysilania gałek ocznych. Ach, faktycznie powiedziałem tej nocy Markowi
to, co miałem powiedzieć w niedzielę. Ale umiejętnie ukrył wkurzenie co jakiś czas zadając tylko pytania...