Interstellarum Deep Sky Atlas – czy warto?
Tytuł: Interstellarum Deep Sky Atlas
Wersja: Desk Edition
Autorzy: Ronald Stoyan, Stephan Schurig
Wydawnictwo:
Oculum-Verlag GmbH, Erlangen 2013
Wersje językowe: niemiecka, angielska
Map: 114+29
Oprawa: miękka, całość bindowana
Format: 28 cm x 28 cm
Dla miłośnika wizualnych obserwacji obiektów głębokiego nieba dobra mapa nieba to podstawa. Większość z nas, idąc z duchem czasu, korzysta z programów komputerowych typu planetarium (Stellarium, Cartes du Ciel i wielu innych); niewątpliwie mają one szereg zalet, z których najistotniejsza to możliwość wygenerowania wiernego obrazu nieba w dowolnym czasie i miejscu oraz skorzystania z rozbudowanych baz danych, obejmujących liczbę gwiazd i obiektów niegwiazdowych nieosiągalną dla wydawnictw papierowych. Czy jednak zawsze potrzebujemy dostępu do katalogów liczących miliony gwiazd czy dziesiątki tysięcy galaktyk, w większości będących poza zasięgiem amatorskich instrumentów?
Niekoniecznie. Dlatego całkiem spore grono zwolenników nadal ma tradycyjne, drukowane atlasy nieba. Wybór na rynku jest całkiem spory – od obszernych wydawnictw takich jak Uranometria czy Wielki Atlas Nieba Piotra Brycha – po kieszonkowe typu Pocket Sky Atlas. Jeśli chodzi o objętość, to gdzieś pomiędzy nimi (choć bliżej „gigantów”) lokuje się Interstellarum Deep Sky Atlas, wydany przez Oculum-Verlag. Liczba podobieństw pomiędzy Interstellarum Deep Sky Atlas a Pocket Sky Atlas jest zresztą całkiem spora; można nawet pokusić się o określenie ich mianem młodszego i starszego brata. Tym, co łączy oba wydawnictwa, są przede wszystkim wysokie walory użytkowe: czytelność i odporność na warunki atmosferyczne, predestynujące je do użytku w warunkach bojowych – przy teleskopie, w trakcie obserwacji. I choć oczywiste jest, że duży może więcej, to Pocket Sky Atlas wcale nie stoi na przegranej pozycji. Warto mieć oba atlasy i wykorzystywać je naprzemiennie – w zależności od tego, jak duży obszar nieba chcemy ogarnąć i jak daleko sięgnąć.
Interstellarum Deep Sky Atlas to dzieło dwóch niemieckich astroamatorów – Ronalda Stoyana i Stephana Schuriga. Pierwszy z nich jest redaktorem naczelnym magazynu dla miłośników astronomii pt. „Interstellarum” oraz autorem książek z zakresu amatorskiej astronomii obserwacyjnej, zaś drugi grafikiem komputerowym. Co najważniejsze, obaj są zapalonymi obserwatorami nocnego nieba, co niewątpliwie nie pozostało bez wpływu na poziom merytoryczny i funkcjonalność publikacji.
Atlas został wydany w dwóch wersjach, zarówno językowych (niemiecko- i anglojęzycznej), jak i edytorskich (określanych przez wydawcę jako „biurkowa” – desk edition i „polowa” – field edition). Zawartość obu wersji jest taka sama; różnią się one natomiast materiałem, na jakim zostały wydrukowane: wersja biurkowa na grubym, częściowo odpornym na zawilgocenie papierze, natomiast wersja polowa na całkowicie odpornym na wilgoć tworzywie sztucznym. Wydawca podaje, że można po nim nawet pisać – oczywiście z użyciem zmywalnych środków pisarskich. Chętnie kupiłbym wersję premium (polową), jednak cena, zapewne nie tylko dla mnie, okazała się zaporowa, zatem muszę zadowolić się wydaniem standardowym (biurkowym). W tym miejscu pojawia się pierwszy zgrzyt – papier wydaje się nieco za delikatny. O ile zdarzało mi się kłaść Pocket Sky Atlas na śniegu czy wilgotnej trawie, to w przypadku Interstellarum nie zaryzykowałbym takiego zachowania – będę go raczej trzymał w aucie. I jeszcze jedno – dość grube kartki Pocket Sky Atlas dają się bezproblemowo wertować w rękawiczkach, lecz do podobnej operacji w Interstellarum będzie trzeba je zdjąć. Niby drobiazg, ale podczas obserwacji w mroźne, zimowe noce może okazać się on dość istotny. Na korzyść Interstellarum przemawia okładka – znacznie solidniejsza niż w Pocket Sky Atlas, w którym jest dość licha i już po kilku miesiącach użytkowania mocno się sfatygowała. Oba atlasy są zbindowane, co świetnie sprawdza się w praktyce – w trakcie używania nie zamykają się samoistnie.
Porównanie wielkości atlasów Interstellarum Deep Sky Atlas oraz Pocket Sky Atlas. Fot. Łukasz Ostrowski
Pora na nieco statystyki. W Interstellerum Deep Sky Atlas uwzględniono 1903 gromady otwarte, 181 gromad kulistych, 536 asteryzmów, 58 chmur gwiezdnych, 755 mgławic planetarnych, 530 mgławic emisyjnych i refleksyjnych, 526 ciemnych mgławic, 9599 galaktyk, 508 grup galaktyk, 117 gromad galaktyk i 122 kwazary. Te liczby robią wrażenie; przykładowo, atlas zawiera dostępne obserwacjom wizualnym pozycje z katalogu mgławic refleksyjnych van den Bergha, wszystkie gromady kuliste ujęte w spisach Palomar i Terzan, a z gromad otwartych Stocki czy Ruprechty. Takie bogactwo obiektów pozwala planować satysfakcjonujące obserwacje bardzo różnym grupom astroamatorów – od posiadaczy lornetek po użytkowników wielkich dobsonów. Sprawdziłem, czy w atlasie zaznaczono losowo przeze mnie wytypowaną mgławicę planetarną (taką z gatunku mniej znanych), a mianowicie Sh2-216 w Perseuszu, ogromną i o ekstremalnie niskiej jasności powierzchniowej. Chwila poszukiwań - i jest; co więcej, prawidłowo odwzorowano też jej rozmiary kątowe. Duży plus.
Porównanie szczegółowości map Interstellarum Deep Sky Atlas oraz Pocket Sky Atlas. Fot. Łukasz Ostrowski
Wertowanie atlasu – jak zresztą wszelkiego rodzaju map– warto rozpocząć od zapoznania się z wydrukowaną na wewnętrznej stronie okładki legendą. Na kolejnych stronach znajdują się podziękowania od autorów, przedmowa, krótkie omówienie zawartości i zasad korzystania z atlasu oraz wykaz źródeł. Układ map w Interstellarum jest nader przejrzysty. Niebo zostało podzielone na 114 części, przy czym oznaczenie numeryczne każdorazowo wskazuje nam kartę, na której dany obszar został uwzględniony; ów ogólny plan został wydrukowany na sześciu stronach, obejmujących kolejno: okolice okołobiegunowe północne, konstelacje wiosenne, letnie, jesienne i zimowe (oczywiście zgodnie z występowaniem tychże pór roku na półkuli północnej) oraz rejon południowego bieguna niebieskiego. Kolejne strony zostały uszeregowane zgodnie z malejącą deklinacją, zatem jeśli chcemy iść na zachód – przerzucamy karty w prawo, jeśli na wschód – przewijamy w lewo. Na dole i górze każdej karty umieszczono odnośniki z numerami stron, na których znajdują się obiekty o wyższej i niższej deklinacji. Takie rozwiązanie jest moim zdaniem wygodniejsze niż przyjęte przez autora Pocket Sky Atlas, w którym mamy do czynienia z sekcjami podzielonymi na pasy wzdłuż siatki RA (od +90° do -90°). Na jedną mapę składają się dwie strony o rozmiarach 26 cm x 28 cm, obejmujące niebo na obszarze nieco ponad 2 h (30°) w rektascensji i 15° w deklinacji (z wyjątkiem okolic biegunów niebieskich, gdzie mapy rozciągają się na 3-4 h w rektascensji). Skutkuje to tym, iż niektóre mniejsze konstelacje – przykładowo Puchar, Delfin czy nawet Kasjopeja – mieszczą się na nich niemal w całości. Autorzy zadbali o zaznaczenie linii ukazujących charakterystyczne kształty gwiazdozbiorów. Miałem kiedyś do czynienia z mapą nieba pozbawioną tego ułatwienia – osobiście nie polecam takiego rozwiązania. Zasięg gwiazdowy map podstawowych to 9,5 magnitudo (na szczegółowych mapach wybranych obszarów wzrasta on do 11 magnitudo), zatem są one na tyle dokładne, by można bezproblemowo namierzyć obiekt, a jednocześnie nie przytłaczają obserwatora nadmierną liczbą zaznaczonych gwiazd, co zamiast ułatwiać – utrudnia orientację. Dodatkowo poszczególne mapy nie są na tyle duże, by stawały się nieporęczne w warunkach polowych. Mimo mnogości zaznaczonych obiektów, są przejrzyste i czytelne. Interstellarum Deep Sky Atlas (podobnie zresztą jak Pocket) jest wydrukowany w kolorze. W przypadku kilkuset obiektów podano ich zwyczajowe, powszechnie stosowane przez miłośników astronomii nazwy. Bywają jednak też określenia, co do których nie sposób dociec, skąd autorzy je zaczerpnęli – przykładowo mało znana mgławica planetarna Abell 47 w Wężu została opisana jako... Condom Nebula. Mając wersję niemieckojęzyczną zauważyłem również pewną niekonsekwencję. Nazwy części obiektów są w języku angielskim, a część w niemieckim i trudno znaleźć tu jakąś prawidłowość czy klucz. Przykłady z mapy nr 17: NGC 7000 to Nordamerikanebel, IC 5067/70 to Pelikannebel, ale IC 5146 to już Cocoon Nebula, a NGC 6826 to Blinking Planetary.
Fragment legendy z oznaczeniami obiektów głębokiego nieba. Źródło: Oculum-Verlag
Wielkość symboli obrazujących dany rodzaj obiektu została powiązana z ich rozmiarami kątowymi, zaś w przypadku rozległych mgławic, jak Ameryka Północna (NGC 7000), Pelikan (IC 5067/70) czy Pacman (NGC 281) dość wiernie odwzorowano ich kształty. Na uznanie zasługuje też naniesienie konturów tak egzotycznych mgiełek jak Sh 2-91 w Łabędziu (a przecież nawet w kilkunastocalowym newtonie to tylko subtelna smużka, widoczna zerkaniem, wyłącznie z użyciem filtra OIII) czy Simeis 147 w Byku.
Co wyróżnia Interstellarum spośród innych atlasów? Genialny w swej prostocie pomysł – mianowicie znaczki przypisane poszczególnym kategoriom obiektów są kolorowe (kolorem żółtym oznaczono gromady otwarte, pomarańczowym – kuliste, czerwonym – mgławice emisyjne, niebieskim – refleksyjne, w odcieniach szarości – ciemne, zielonym – planetarne, granatowym – galaktyki), przy czym intensywność barwy ma każdorazowo związek z „trudnością” danego obiektu – im bledszy kolor, tym większej apertury należy użyć, by dany cel zaobserwować. Jak już wspomniałem, na wewnętrznej stronie okładki umieszczono legendę, pozwalającą porównać barwy i sprawdzić możliwość dostrzeżenia obiektu w cztero-, ośmio- lub dwunastocalowych instrumentach, pod stosunkowo ciemnym, wiejskim niebem (z zasięgiem 6,5 magnitudo i wskazaniach miernika jasności nieba na poziomie 21,3 magnitudo na sekundę łuku do kwadratu). Dodatkowa, czwarta kategoria celów obserwacyjnych uwzględnionych w atlasie to obiekty-wyzwania, widoczne dopiero w teleskopach o aperturze większej niż 12 cali. To ukłon w stronę koneserów słabych, ulotnych mgiełek; dla tej właśnie grupy użytkowników na mapach zaznaczono wszystkie galaktyki wchodzące w skład Grupy Lokalnej i Grupy M81, mgławice planetarne z katalogu Abella czy osobliwe galaktyki skatalogowane przez H. Arpa.
Dobrze, ale o co chodzi ze wspomnianą wyżej „trudnością” obiektów? Otóż autorzy podają, że oceniając kwestię widoczności konkretnego obiektu głębokiego nieba (zwłaszcza mgławic) w sprzęcie o danej aperturze, opierali się nie tylko na prostym kryterium w postaci jego jasności całkowitej, lecz także brali pod uwagę przykładowo jasność powierzchniową, uwzględniając jednocześnie swe własne doświadczenia obserwacyjne z nimi związane. A jak jest z odróżnianiem kolorów w ciemności, gdy korzystamy ze słabego światła czerwonej latarki? Po pierwszej sesji obserwacyjnej okazało się, że bezproblemowo można ocenić intensywność tylko niektórych barw. Nie ma kłopotu ze stopniem szarości ciemnych mgławic czy intensywnością granatu, którym oznaczono galaktyki, problematyczne są natomiast „pomarańczowe” gromady kuliste czy „żółte” gromady otwarte. Generalnie owa skala wydaje się być odwzorowana całkiem dobrze, choć należy pamiętać, że łatwość czy trudność jest kwestią nader subiektywną i duże znaczenie ma tu doświadczenie obserwatora czy klasa użytego sprzętu. Jako przykładowe obiekty testowe przyjąłem doskonale mi znane mgławice planetarne z katalogu George’a Abella. Stosunkowo jasny, widoczny już w lornecie 70 mm Abell 21 został pokolorowany na ciemnozielono (co oznacza obiekt dostępny w sprzęcie czterocalowym), a dość trudny Abell 35 (którego upolowałem dopiero z użyciem newtona 400 mm) został oznaczony jako obiekt nie będący w zasięgu dwunastocalowego teleskopu – czyli wszystko się zgadza. Z galaktykami (na przykładzie Grupy M81) też wszystko w porządku – ulotna IC 2574 została oznaczona bledszym kolorem niż nieco łatwiejsza NGC 4236.
Fragment mapy obejmującej pogranicze gwiazdozbiorów Kasjopei i Perseusza. Źródło: Oculum-Verlag
Kliknij by otworzyć mapę w wersji PDF
Świetnym pomysłem jest oznaczenie mgławic emisyjnych symbolem sugerującym, jakiego rodzaju filtra mgławicowego (OIII, UHC czy Hβ) należy użyć do ich obserwacji. Przykładowo, przy NGC 1499 (mgławica Kalifornia) znajdziemy malutką literę „H” (sugerującą filtr Hβ), zaś przy NGC 2359 (określanej jako Hełm Thora) widnieje oznaczenie „O” (zalecające filtr OIII). To akurat by się zgadzało z moimi doświadczeniami, ale czy owe oznaczenia każdorazowo są adekwatne? Niekoniecznie; jako przykład niech posłuży położona na pograniczu konstelacji Wielkiego Psa i Jednorożca mgławica emisyjna skatalogowana jako IC 2177, zwyczajowo określana jako mgławica Mewa. Oznaczenie „O” sugeruje użycie filtra przepuszczającego pasmo OIII, a tymczasem było mi zdecydowanie łatwiej dostrzec tę mgławicę z wykorzystaniem UltraBlocka, czyli filtra typu UHC. Moje odczucia w pełni pokrywają się zresztą z wynikami opracowania Davida Knisely „Porównanie wydajności filtrów dla wybranych obiektów mgławicowych”, opublikowanego na portalu Cloudynights.com (tłumaczenie na język polski dostępne jest na portalu
Astronoce.pl). Filtr OIII sprawił, iż mgławica jawiła się jako ciemniejsza i trudniejsza do wyłuskania, a część obszaru mgławicowego została wręcz wygaszona. Podobne wrażenie miałem zresztą przy mgławicy IC 443 (zwanej Meduzą) – nader trudnej do dostrzeżenia pozostałości po wybuchu supernowej, zlokalizowanej w konstelacji Bliźniąt. W jej przypadku Interstellarum także podpowiada skorzystanie z filtra OIII, a ponownie łatwiej jest ją dostrzec z wkręconym w okular filtrem UHC. To z kolei potwierdza Marek Substyk w „Poradniku Miłośnika Astronomii”. Czyli – jak to w życiu bywa – warto czasem zastosować zasadę ograniczonego zaufania...
Bardzo interesująco wygląda kwestia ciemnych mgławic. Autorzy podają (w wykazie źródeł), iż opierali się nie tylko na klasykach, takich jak „Fotograficzny Atlas Wybranych Regionów Drogi Mlecznej” E. E. Barnarda czy „Katalogu Ciemnych Mgławic” B. T. Lynds, lecz także dość egzotycznych dla laików pozycjach typu „Interstellar formaldehyde in southern dark dust clouds”. Nie jestem specjalnym znawcą „ciemnotek”, ale – na przykładzie znanego Barnarda 168 („dotykającego” mgławicy Kokon) wydają się one być dość wiernie odwzorowane. Oczywiście nie wszystko wygląda tak różowo (to znaczy czarno). Problem pojawił się na przykład przy parce B 361 i... no właśnie; z mapek i artykułu Marka Nawrockiego „Nigra sum, sed formosa, czyli wizualne zmagania z ciemnymi mgławicami” (opublikowanego w Astronomii numer 12/2014) wynika, że drugim obiektem – jak dla mnie układającym się wraz z B 361 na kształt rentgenowskiego zdjęcia płuc – jest LDN 963. Tymczasem na mapie w Interstellarum zaznaczono spory kontur mgławicy LDN 961 (którą Marek Nawrocki określa jako odgałęzienie od B 361), a numer 963 to tylko niewielki kwadracik (mimo że jest większy i wyraźniejszy od LDN 961).
Z innych ciekawostek, sprawdziłem mapę nr 20, na której powinien widnieć „galaktyczny dubel” opisany w 34. numerze Astronomii. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spodziewając się poprawnego wykreślenia obu galaktyk – IC 1029 i NGC 5673, zobaczyłem tylko słabszą NGC. To błąd, który nie powinien się pojawić w tak zaawansowanym atlasie.
Wydaje mi się (choć nie mam w tym zakresie wielkiego doświadczenia), że atlas będzie użyteczny także dla miłośników rozdzielania układów wielokrotnych gwiazd, bowiem zawiera ich aż 2950 (wszystkie pary z separacją pomiędzy 0,5” a 60”, przy czym główny składnik musi być jaśniejszy niż 8,5 magnitudo, a jego towarzysz jaśniejszy niż 10 magnitudo). Na podstawie zastosowanych oznaczeń można ustalić wzajemnie położenie składników układu, ich odległość i różnicę wielkości.
W atlasie uwzględniono też wybrane gwiazdy zmienne oraz gwiazdy z co najmniej jedną potwierdzoną egzoplanetą (według stanu na kwiecień 2013). Końcówka atlasu to szczegółowe mapy (w liczbie 29) wybranych rejonów nieba, gęsto usianych obiektami głębokiego nieba (Gromada Galaktyk w Pannie czy Obłoki Magellana) i spis wszystkich uwzględnionych w atlasie obiektów, z numerem strony, na której dany obiekt widnieje. W Pocket Sky Atlas takie szczegółowe mapki są tylko cztery...
Z dostępnością atlasu nie ma najmniejszych problemów – można go kupić w kilku polskich księgarniach wysyłkowych, względnie w zagranicznych sklepach astronomicznych. Niestety, żaden z polskich sklepów nie ma w swej ofercie tej pozycji. To zresztą chyba ogólna tendencja – o ile z dostępnością sprzętu jest nieźle, o tyle oferta literatury astronomicznej prezentuje się nader ubogo...
Po kilku nocach obserwacyjnych spędzonych z Interstellarum Deep Sky Atlas mogę powiedzieć tylko jedno – mimo drobnych niedociągnięć, ogólnie jest świetny. Dane w nim zawarte w zasadzie wystarczają, by zaplanować sesję pod konkretny sprzęt i obserwatora, bez konieczności sięgania po inne źródła informacji.
Recenzja ukazała się w miesięczniku Astronomia nr 37, lipiec 2015